Kierunek Konya Dzień 3 Wtorek / Destination – Konya Day 3 Tuesday
Dzień rozpoczął się szybko. O godzinie 2 w nocy siedzieliśmy już w wielkiej taksówce wiadomej marki w drodze na lotnisko. Kierowca wybrał nieco dłuższą trasę – jedną z obwodnic – zamiast krążenia przez uliczki starego miasta. Tym razem było pusto i świetliście. Wszystkie drogi gęsto oświetlone. Chyba kryzys energetyczny nie dotarł jeszcze do Turcji (40 % energii pozyskują z elektronów wodnych, resztę z węglowych i opartych na ropie i gazie). Po 50 minutach mogliśmy ponownie przyjrzeć się gigantycznej konstrukcji nowego i ciągle rozbudowanego lotniska – kilka poziomów, wbudowany parking, ogromne przestrzenie. Wszystko zautomatyzowane. Szybka odprawa i szukamy miejsca na „dospanie” w oczekiwaniu na poranny samolot. Paulina i Julka wypatrują wygodne siedziska w pobliżu kawiarni znanej marki. Mirka zajmuje strategiczne miejsce na długim tapicerowanym siedzisku. Czekamy, podsypiemy, rozmawiamy.
Walcząc ze snem szukam zajęcia. Może to czas na odpisanie na emaile, uaktualnienie classroomów czy stron poziomowych. Tak, ale potrzebny jest Internet. Okazuje się, że i w takie wynalazki wyposażone jest to gigantyczne lotnisko. Wi-Fi dostępne jest dla pasażerów na godzinę za darmo po wpisaniu numeru biletu i numeru paszportu. Nowoczesny terminal Wi-Fi wielkości bankomatu udostępnia bardzo szybki Internet. Szybko zgrywam zdjęcia do chmury. Sprawdzam pocztę, odpisuję na emaile. Po godzinie Internet się kończy. Oferta dokupienia czasu już nie jest taka atrakcyjna.
Czas o poranku zaczyna przyśpieszać. Jedni z nas piją kawę, inni śpią. Julka zamawia pysznie wyglądające ciasto i kawę. Paulina w pozycji siedząco embrionalnej próbuje spać. Mirka wyciągnięta na siedzisku próbuje skraść ostatnie chwile snu. Tłum wyraźnie gęstnieje około godziny 5.00. Projektanci świetnie zaprojektowali wielkie przestrzenie. Każdy może znaleźć miejsce dla siebie.
Po podaniu czasu „zapokładowania” mamy okazję zobaczyć przemyślane rozwiązania. Ogromne przejścia, jasno wydzielone pasy do poruszania się wyłącznie elektrycznych wózków, ładnie zaaranżowaną poczekalnię z wbudowanymi w stoliki stanowiskami do ładowania akcesoriów elektronicznych. Toalety pokazują nawet procent zajętości miejsc w środku.
W kolejce do samolotu ustawia się narodowa drużyna karate młodzików z Indonezji. Jak się później okaże, w hotelu w którym zamieszkamy znajdą się reprezentacje z kilkunastu krajów. W tym czasie odbywają się w Konyi młodzieżowe mistrzostwa świata w karate.
Lot upływa szybko. Poruszamy się na wchód tuż przed początkiem dnia. Kiedy lecimy nad Stambułem noc zamieni się w dzień. Z samolotu widać ogromną kolejkę statków czekających na swoją kolej. Po godzinie zbliżamy się do Konyi. Wzgórza otaczające miasto wyglądają groźnie. Dominują odcienie żółci i koloru pomarańczowego. Gdzieniegdzie widać skupione podzielone w wąskie pasy pola. Na dużej części z nich rośnie jeszcze coś, co zostanie zebrane niebawem.
W trakcie lądowania niespodzianka. W pobliżu lotniska widać drugie potężne wojskowe z kilkoma F-16 w hangarach. Jak się przekonamy ryk lecących nad miastem samolotów wojskowych to norma.
Przed wejściem wita nas kierowca. Przedstawia się. Ma na imię Omi. Pakuje bagaże. Wsiadamy i odjeżdżamy. Jak się okaże później będzie nam towarzyszył przez kilka dni pobytu w Konyi.
Jedziemy do hotelu. Po 15 minutach jesteśmy na miejscu. Zrzucamy walizki, ponieważ w centrum miasta jesteśmy umówieni z przewodnikiem na zwiedzanie miasta. Pogoda piękna. Słońce, zero chmur. Kierowca zatrzymuje się i wsiada do auta przewodnik. Uśmiechnięty i serdeczny. Ma na imię Shakir. Przedstawia plan. Rozpoczyna opowieść o historii miasta. Nasz pierwszy punkt zwiedzania to zabytkowa MEDRESA. Poznajemy ciekawostki o życiu adeptów przebywających w tym miejscu, interesujące fakty o funkcjach znajdującego się w centralnej części basenu, rozwiązaniach technicznych. Nieprzespana noc daje się we znaki. Shakir przystaje na naszą propozycję, aby znaleźć miejsce z dobrą turecką kawą. Wędrujemy malowniczymi uliczkami. Zanim dojdziemy do upragnionej kawiarni Szahir skręca, aby pokazać nam fenomenalną kopulastą budowlą do ablucji przed muzułmańską modlitwą. Okazuje się, że gdy staniemy kilka metrów naprzeciwko siebie i będziemy mówić szeptem głos zostanie doskonale usłyszany przez osobę po drugiej stronie. Wszyscy jesteśmy zachwyceni. Kawa chyba nie jest teraz potrzebna.
Tak nam się wydaje. Po kilkunastu minutach marszu uznajemy, że warto jednak znaleźć miejsce i napisy się ulubionego pobudzającego napoju. Nagle naszym oczom ukazuje się przeurocza lokalna kawiarnia. Na miejscu do nabycia kawa, herbata, ayar. Uśmiechnięty Szahir uprzejmie wita się z sympatycznymi właścicielami. Jesteśmy świadkami procesu parzenia. Właściciel pokazuje nam imponujący zabytkowy piec. Za chwilę na naszym stoliczku lądują kawy podane w przepięknie zdobionych filiżankach. Rozmawiamy i zachwycamy się uprzejmością ludzi wokół nas. Pobudzeni kofeiną udajemy się do głównej atrakcji Konyi – Mevlana Muzeum. Ten obiekt poświęcony jest założycielowi zakonu Derwiszy niejakiemu Rumiemu (zwanemu Mevlaną). Zasłynął on ze stworzenia zgromadzenia, w którym czytano Koran a następnie tańczono wskazując prawą rękę ku niebu a lewą ku ziemi. Dzięki temu tańczący Derwisz mógł przekazywać moc z nieba do ludzi i obdarzać ich łaskami. Takie informacje uzyskujemy od naszego sympatycznego i nieco szalonego przewodnika Szahira. Wokół budowli rzesze turystów. Jest ich zdecydowanie mniej niż w Stambule, ale w porównaniu ze starówką Konyi bardzo dużo. Wchodzimy do środka. W środku grób Rumiego, a także pozostałych członków muzułmańskiego bractwa. W tle słychać medytacyjną muzykę, do jakiej zapewne tańczyli Derwisze. Widzimy siedzące osoby próbujące wtopić się w mistyczny nastrój miejsca. Siadamy na chwilę. Część z nas ma okazji doświadczyć czegoś podobnego do …szkolnego mindfulness. Idziemy dalej. Zachwycamy się szczegółowymi rękopisami. Wchodzimy do pomieszczeń, gdzie doskonale odwzorowano wygląd i stroje.
O 12. 00 jesteśmy umówieni z naszym kierowcą. Ma nas zawieźć do naszego głównego miejsca „job shadowing” czyli Sille Tabiat Okulu.
Ten ośrodek edukacji i warsztatów ekologicznych znajduje się kilkanaście kilometrów od Konyi. Spotykamy naszego wspaniałego spokojnego kierowcę. Wsiadamy i jedziemy. Po drodze przyglądamy się kontrastom. Co raz widzimy, jak ludzie przechodzą w najmniej sensownych miejscach (środek skrzyżowania między samochodami, itd.) Powoli przywykamy do takiego zachowania. Mijamy kilka podjazdów. Dwie bramy wjazdowe. I już jesteśmy w Silla. Krajobraz górski. W tle jezioro. Skupisko sosen, daktyli i wierzb.
Na pierwszym planie widzimy główny budynek. Gospodarze zapraszają nas do wnętrza. Przeszklone duże okna. Dość duża sala z wielkim stołem, wokół którego siedzą dzieci. Tworzą własne dzieła z patyków, liści, szyszek i wszystkiego co można znaleźć w pobliżu ośrodka.
Przechodzimy na słoneczny taras. Rozpościera się widok na położone w pobliżu jezioro, masywne szczyty pobliskiej góry (sprawdzamy na mapie Takkeli Dag o wysokości 1611 metrów). Nasza przesympatyczna koordynatorka projektu Gulnur przedstawia nas nauczycielom z ośrodka. Idziemy na spacer edukacyjny. Przed nami malowniczo położone skupisko drewnianych domków. Wchodzimy do jednego z domków edukacyjnych, gdzie widzimy mnóstwo słojów z kiszonkami wykonywanymi przez dzieci. Są ogórki, papryki, bakłażany i inne cuda. Kolejny dom to miejsce, gdzie można się wiele nauczyć o przyprawach i zbożach. Na estetycznie wykonanych półkach stoi kilkadziesiąt różnych odmian. Trzeci dom to miejsce, gdzie można zapoznać się z narzędziami stosowanymi w rolnictwie. Większość z nich używają uczniowie przybywający na warsztaty do Silla Nature Education. Wchodzimy też do ekologicznej szklarni, oglądamy poletka na których rosną różne warzywa, zioła, byliny. Schodzimy do jeziora. Dowiadujemy się, że jest efektem działalności człowieka. Położona w dole doliny główna część miejscowości była zagrożona powodziami. Stąd pomysł na zbudowanie tamy.
Idziemy dalej. Po drodze pytamy o skały, roślinność, fotografujemy, oglądamy. Docieramy do magicznego lasu. W tym miejscu i klimacie wygląda na miejscowe warunki niczym dżungla. Wiele wierzb skupionych u zbiegu wypłaszczenia przy ujściu kilku dolinek zapewnia sporą ilość wody. Nasi gospodarze opowiadają o leczniczych właściwościach kory (związek chemiczny działający jak aspiryna). Zamykamy oczy, bierzemy głęboki oddech. Zachwycamy się wspólnie cieniem i tak rzadko spotykaną w okolicy zielenią.
Powoli wracamy rozmawiając o pogłębiającej się suszy. Gulnur wskazuje na gwałtownie opadający poziom wody i złe rokowania na najbliższą przyszłość. Wspomina, że jutro nauczycielka SCIENCE opowie o wyzwaniach ekologicznych nie tylko w Turcji.
Zbliżamy się do głównego budynku. Obserwujemy jak dwoje nauczycieli gra w kółko i krzyżyk wykorzystując koła hula – hop i krążki z drewna. Dzieci z radością uczestniczą w bieganiu i pozytywnej sportowej rywalizacji.
Zbliża się 16.00. Ośrodek za chwilę zostanie zamknięty. Pojawiają się trzy autokary. Dzieci radośnie wsiadają, wykrzykując radosne Bye, Bye 🙂
My również się żegnamy i umawiamy na kolejny dzień.
Nasz niezawodny kierowca odwozi nas do hotelu. Szybka regeneracja i postanawiamy udać się pieszo w poszukiwaniu uroków tutejszej kuchni. Nasza mentorka Gulnur wspominała, że w pobliżu hotelu i najwyższego wieżowca Konya na pewno znajdziemy coś interesującego. Wkraczamy do budynku otaczającego Kula Tower. Miła pani z obsługi gestem wskazuje na windę. Wciskamy przycisk. Winda przyśpiesza. W środku informacje porównujące wysokość wieżowca z londyńskim Big Benem. Otwierają się drzwi i okazuje się, że znaleźliśmy się na szczycie 160 metrowej budowli, gdzie znajduje się lokal z jedzeniem. Zanim zasiądziemy okrążamy kolistą konstrukcję podziwiając piękne widoki miasta i okolic. Położona w na płaskowyżu Konya otoczona z zachodu górami wygląda majestatycznie. Wysokość robi swoje. Spoglądamy w stronę wioski Silla, gdzie jeszcze parę godzin temu byliśmy w ośrodku edukacji. Widzimy ogrom rozbudowującego się miasta. Analizujemy, gdzie są różne obiekty, które widzieliśmy w ostatnie dni.
Zasiadamy. Kelner podanej menu. Klasyczne bogactwo różnorodności. Wybieramy kilka potraw: lokalny specjał – zupę z okry – Bamya Çorbası, pyszne odmiany Adana Kebab czy wyborne desery (np. Höşmerim – orzechowo – maślana masa z dodatkiem pistacji, czy Künefe – serowo – słodko – pistacjowy deser). W trakcie konsumpcji miejsce, na którym siedzimy zaczyna się poruszać. Okazuje się, że miejsce, w którym jesteśmy to lokalna kulinarna atrakcja szczególnie popularna wśród par, które wybierają to miejsce na randki i zaręczyny. Obok nas obsługa ustawia specjalny stolik dla zakochanych. Pewnie przyjdą lada chwila. Nie doczekaliśmy tego momentu. Wracamy. Szybki spacer wokół nieczynnego już bazaru, szybkie zakupy przepysznych owoców (hitem okazują się lokalna odmiana zielonych mandarynek – wyglądających jak cytryny). Wracamy do hotelu. Część z nas korzysta z uroków basenu, sauny. Pora na regenerację i sen. Jutro kolejny fantastyczny dzień.
Grzegorz Babicki
The day started early. At 2 am we were already sitting in a big taxi of a well-known brand on our way to the airport. The driver chose a slightly longer route – one of the ring roads – instead of meandering through the streets of the old town. This time it was empty and bright. All roads are densely lit. It seems that the energy crisis has not yet reached Turkey (40% of their energy comes from hydroelectric power plants, the rest from carbon-, oil- and gas-based power plants). After 50 minutes we saw again the gigantic structure of the new and constantly expanding airport – several levels, built-in parking, large open spaces. Everything is automated. Quick check-in and we are looking for a place to nap while waiting for the morning plane. Paulina and Julka look for comfortable seats near a café that belongs to a well-known chain. Mirka takes a strategic position on a long upholstered seat. We wait, we catch some z’s, we talk
While fighting off with sleep, I am looking for something to do. Maybe it’s a good time to respond to emails, update classrooms or level pages. Maybe, but it requires access to the internet. It turns out that this gigantic airport is also equipped with such inventions. Wi-Fi is available for passengers for an hour for free after entering the ticket and passport numbers. A modern Wi-Fi terminal the size of an ATM provides very fast Internet. I quickly upload photos to the cloud. I check my inbox and reply to emails. After an hour, the Internet runs out. The offer to purchase additional time online looks significantly less attractive.
In the small hours of the morning, time begins to run faster. Some of us drink coffee, others sleep. Julka orders a delicious-looking cake and coffee. Paulina, sitting in the foetal position, tries to fall asleep. Mirka is stretched out on the seat, trying to steal the last moments of sleep. The crowd clearly thickens around 5am. The architects have designed these large spaces perfectly. Everyone in the crowd can find a place for themselves.
After discovering our ‘boarding’ time, we have the opportunity to witness some clever, well-thought-out solutions. Huge passages, clearly separated lanes for electric trolleys only, a nicely arranged waiting room with built-in stands for charging electronic accessories. The toilets even show the percentage of occupied stalls inside.
The national youth karate team from Indonesia is queuing for the plane. As we will find out later, teams from over a dozen countries will be staying at our hotel. This is because the youth karate world championship is being held in Konya at this time.
The flight goes quickly. We move to the east just before the start of the day. When we fly over Istanbul, night will turn into day. From the plane, you can see a huge queue of ships waiting their turn. After an hour we approach Konya. The hills surrounding the city look scary. Shades of yellow and orange predominate. Here and there you can see concentrated fields divided into narrow strips of land. Many of them are still full of crops waiting to be harvested.
A surprise during landing. In the vicinity of the airport, you can see another one, a huge military airport with several F-16s parked in hangars. As we will see, the roar of military planes flying over the city is the norm.
Before entering, we are greeted by the driver. He introduces himself. His name is Omi. He loads our bags into the car. We get in and drive away. As it turns out later, he will accompany us over a few days in Konya.
We’re going to the hotel. We arrive after 15 minutes. We leave our suitcases behind, because, in the city center, we have an appointment with a guide who will show us the city. Beautiful weather. Sun, no clouds. The driver stops and the guide gets into the car. Smiling and cordial. His name is Shakir. He presents a plan. He begins to tell us about the history of the city. The first on our list is the historic MEDRESA. We get to know interesting facts about the lives of the adepts staying in this place, interesting facts about the functions of the swimming pool located in the central part, and technical solutions. The sleepless night is taking its toll. Shakir agrees to our suggestion to find a place with good Turkish coffee. We wander the picturesque streets. Before we reach the coveted cafe, Shahir turns to show us a phenomenal domed structure for ablution before the Muslim prayer. It turns out that when we stand a few metres in front of each other and speak in a whisper, the voice will be perfectly heard by the person on the other side. We are all delighted. I don’t think coffee is needed now.
There are crowds of tourists around the building. There are definitely fewer of them than in Istanbul, but compared to the old town of Konya, a lot. We go inside. Inside is the tomb of Rumi, as well as other members of the Muslim brotherhood. In the background you can hear the meditative music to which the Dervishes probably danced. We see people sitting down trying to blend in with the mystical mood of the place. We sit down for a while. Some of us have the opportunity to experience something similar to … school mindfulness. We go further. We marvel at the detailed manuscripts and enter the rooms where the architecture and costumes have been perfectly reproduced.
At 12.00 we have an appointment with our driver. We make our way to the main order of the day, shadowing place – Sille Tabiat Okulu.
This center of ecological education is located several kilometers from Konya. We meet our wonderful driver before we get in and go. Along the way, we look at the contrasts. Every time we see people passing in the least meaningful places (the middle of an intersection between cars, etc.), we slowly get used to this behavior. We pass several driveways. Two entrance gates. And we are already in Silla. A stunning mountain landscape sprawls out before us. In the background the lake, a cluster of pines, dates and willow trees.
In the foreground we can see the main building. The hosts invite us inside the building with glazed large windows. Quite a large room with a big table at which children sit. They create their own designs from sticks, leaves, cones and everything else that can be found near the center.
We go to the sunny terrace. There is a view of the nearby lake, the massive peaks of the nearby mountain (check the Takkeli Dag map, 1611 meters high). Our very nice project coordinator Gulnur introduces us to the teachers from the center. We are going for an educational walk. In front of us, a picturesquely situated cluster of wooden houses. We enter one of the educational houses, where we see a lot of jars with pickled vegetables made by the children. There are cucumbers, peppers, eggplants and other wonders. Another home is a place where you can learn a lot about spices and grains. There are several dozen different varieties on the neatly stocked shelves. The third house is a place where you can get acquainted with the tools used in agriculture. Most of them are used by students coming to Silla Nature Education workshops. We also enter the ecological greenhouse, we look at the plots with various vegetables, herbs and spices. We go down to the lake. We learn that it is the result of human activity. The main part of the town, located at the bottom of the valley, was at risk of flooding. Hence the idea to build a dam.
We go further. On the way, we ask about rocks, vegetation, we take photos and watch. We reach a magical forest. In this place and climate, the local conditions look like a jungle. Many willows clustered at the confluence of the flat plane that at the mouth of several valleys provide a large amount of water. Our hosts talk about the healing properties of willow bark (a chemical compound that works like aspirin). We close our eyes, take a deep breath. Together, we admire the view and the greenery before finding some shade, which is so rare in the area.
We slowly come back talking about the deepening drought. Gulnur points to a rapidly falling water level and a poor prognosis for the near future. She mentions that tomorrow the science teacher will talk about environmental challenges, not only in Turkey but around the globe.
We approach the main building. We observe how two teachers play tic-tac-toe using hula-hoop circles and wooden pucks. Children participate in running and enjoying a positive sports competition.
It’s approaching 4 p.m. The center will be closed in a moment. Three coaches appear. Children joyfully get in, shouting happy Bye, Byes 🙂
We also say goodbye and arrange another day.
Our reliable driver drives us to the hotel. Quick regeneration and we decide to go on foot in search of the charms of the local cuisine. Our mentor Gulnur mentioned that we will definitely find something interesting near the hotel and the tallest skyscraper Konya. We enter the building surrounding the Kula Tower. A nice lady from the service gestures towards the elevator. Having pressed the button the elevator speeds up. Inside, information comparing the height of the skyscraper with London’s Big Ben comes from a speaker. The door opens and it turns out that we are at the top of a 160-meter-high structure, where there is a restaurant with food. Before we sit down, we circle the circular structure admiring the beautiful views of the city and its surroundings. Located on the Konya plateau, surrounded from the west by mountains, it looks majestic. The hight gives an amazing view. We look towards the village of Silla, where we were in the education center a few hours ago. We can see the enormity of the expanding city. We analyse where the various objects that we have seen in the last few days are.
We sit down. The waiter served the menu. A classic wealth of diversity. We choose a few dishes: local specialty – okra soup – Bamya Çorbası, delicious varieties of Adana Kebab or delicious desserts (eg Höşmerim – nut and butter mass with the addition of pistachios, or Künefe – cheese – sweet – pistachio dessert). During consumption, the place where we sit begins to move. It turns out that the place we are in is a local culinary attraction especially popular among couples who choose this place for dates and engagements. Next to us, the staff places a special table for lovers. They’ll probably be here any minute. We didn’t live to see this moment. We come back. A quick walk around the now closed bazaar, quick shopping of delicious fruit (the local variety of green mandarins – looking like lemons turns out to be a hit). We go back to the hotel. Some of us use the charms of the swimming pool and sauna. It’s time to regenerate and sleep. Tomorrow is another fantastic day.
Grzegorz Babicki